Marzą mi się sokowe sady

Rozmowa Piotrem Podobą, prezesem zarządu Döhler Polska o umowach z sadownikami, sokach NFC i jakości polskich jabłek.

Piotr Podoba

Döhler jest dużym przetwórcą owoców. Jakie trendy obserwuje Pan u swoich klientów? Czy już wszyscy chcą kupować tylko NFC?

Nie wszyscy, aczkolwiek odnotowujemy znaczący wzrost sprzedaży NFC rok do roku. Koncentrat soku jabłkowego jest produktem wykorzystywanym nie tylko w branży napojów, których konsumpcja w Europie spada co roku o kilka procent. Jeżeli jego cena jest niska jest on doskonałym wypełniaczem do sosów czy ketchupów, jak również naturalnym regulatorem kwasowości w wielu produktach. Dlatego na koncentrat zawsze chętni się znajdą, jeżeli będzie on konkurencyjny cenowo.

Jak wygląda Wasza oferta do poszczególnych branż przemysłu spożywczego? Co jesteście w stanie zaoferować?

W ofercie mamy koncentraty, przeciery oraz soki NFC z niemal wszystkich warzyw i owoców uprawianych w Polsce.

Przetwórstwo jabłek opiera się w głównej mierze o park maszynowy. Czy w tej kwestii pojawiają się nowe rozwiązania, mogące zoptymalizować proces?

Niestety przetwórstwo jest już na tak wysokim poziomie, że innowacje technologiczne są dość dużą rzadkością. Oczywiście zdarza się, że ten lub inny producent przedstawia co jakiś czas nowszą generację jakiegoś urządzenia, natomiast nie są to rewolucyjne rozwiązania. Proces produkcji koncentratu nie zmienił się praktycznie wcale od kilkunastu lat, dlatego ciężko go zoptymalizować kosztowo. Dużym problemem jest również to, iż w tym procesie nie da się wyeliminować pracy ludzkiej, co przy rosnących kosztach zatrudnienia znacznie podraża koszt produkcji.

Döhler wydaje ogromne pieniądze na badania pozostałości pestycydów w kupowanym surowcu. Proszę o kilka słów komentarza w tej kwestii. Czy polskie jabłko jest „czyste”?

Niestety nie! Tak jak Pani zauważyła wydajemy bardzo duże pieniądze co roku na badania pozostałości pestycydów w naszych produktach i cały czas znajdujemy partie w których takie przekroczenia występują. Po naszej akcji informacyjnej w zeszłym roku sytuacja nieco się poprawiła, aczkolwiek do ideału jeszcze daleko. Myślę, że brakuje programów informacyjnych dla rolników, aby wiedzieli nie tylko jakich pestycydów nie można używać, ale również które z nich w kolejnych latach mogą być wycofane, aby już na etapie planowania zabiegów w sadach mogli świadomie szukać dozwolonych zamienników i przetestować ich skuteczność nawet kilka lat wcześniej. Bez tego co chwila będziemy słyszeli o skandalach z polskimi jabłkami w innych krajach, gdzie wykryto niedozwolone środki ochrony roślin. Dzisiaj mam wrażenie, że sadownicy się tym do końca nie przejmują, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto te jabłka kupi i nie zbada. Jednak ta sytuacja przy dużej konkurencji z innych krajów może mieć zgubny wpływ na polskie sadownictwo.

Polska jabłkiem stoi. Sadownicy marzą o tym, aby większość swoich owoców sprzedawać jako jabłka deserowe. Czy uważa Pan, że to możliwe? Jakie alternatywy dla sadowników Pan widzi?

Każdy z sadowników uważa, że jego produkcja dedykowana jest 100% na „deser”, mimo iż statystyki pokazują, że nawet 60% jabłek trafia do przemysłu. Myślę, że wielką rolę mają tu do odegrania związki sadownicze i grupy producenckie. To one znają światowy rynek jabłek i to one powinny informować swoich członków, ale również sadowników niezrzeszonych, jak naprawdę wygląda sytuacja na świecie. Jabłka są produkowane w bardzo wielu krajach, ich produkcja bardzo zwiększa się na wschodzie i być może nigdy nie damy rady zdobyć nowych rynków na taką ilość, jaką produkujemy. Inną kwestią są wysokie wymagania jakościowe niezbędne, aby te owoce na tych rynkach się przyjęły, z czym – jak wiemy – mamy ogromny problem. Alternatywą oczywiście może być przekształcanie części istniejących już sadów w „sady sokowe”, ale z tym obecnie jest też duży problem.

Dlaczego tak trudno namówić sadowników na specjalizację w sady przemysłowe? Zbiór mógłby odbywać się mechanicznie, jabłka nie musiałyby być specjalnie urodziwe, nie trzeba byłoby używać ogromnych ilości pestycydów…

Każdy z sadowników uważa, że jego produkcja dedykowana jest 100% na deser mimo, iż statystyki pokazują, że nawet 60% jabłek trafia do przemysłu.

Wydaje mi się, że problem tkwi trochę w mentalności sadowników. Niestety pokutuje u nas przekonanie, że to nie „honor” produkować jabłka na przemysł. A ja uważam, że powinna wygrywać ekonomia. Jeżeli ktoś ponosi wszelkie nakłady na przygotowanie jabłek na rynki deserowe, a potem i tak sprzedaje je na przemysł to chyba więcej na tym traci niż jakby od razu zaplanował produkcję na przemysł. Nasza firma od wielu już lat proponuje i zawiera umowy kontraktacyjne ze stałą ceną na jabłka z „sadów sokowych”. Warunek jest tylko jeden: sad ma być w 100% przeznaczony na ten cel. Dlatego proponujemy np.: podzielenie sadu na przemysłowy, ze starymi odmianami i konsumpcyjny z nowoczesną produkcją. Nie chcemy podpisywać umów z rolnikami, którzy chcą sprzedawać przemysł tylko wtedy gdy się im nie uda sprzedać tych jabłek na deser. Już kilka lat temu takie umowy podpisaliśmy na kilkanaście tysięcy ton i w momencie, kiedy cena na rynku przekroczyła lekko cenę w kontraktach i zrobił się większy popyt na jabłka deserowe, rolnicy przestali dostarczać owoce…

Ubiegły rok podarował nam ogromną ilość surowca oraz niskie ceny. Produkcja jabłek w Polsce wydaje się grą w pokera, tym bardziej, że następuje wielka ilość nowych nasadzeń jabłoni. Czy na innych rynkach jest podobnie? Czy jesteśmy w stanie jakoś to uregulować?

Tak naprawdę to na każdym rynku jest trochę inaczej. W krajach Europy zachodniej produkowane jabłka przeznaczone są na rynek deserowy. Przemysł stanowi tylko 10-15% całej produkcji, dlatego tam nikt tak naprawdę nie walczy o ceny przemysłu, ma ona tylko pokryć koszt zbioru. Na Węgrzech natomiast produkcja przemysłowa stanowi blisko 85% całej produkcji, dlatego tam ceny są dość stabilne. Raz ustalona cena na początku sezonu raczej się nie zmienia. U nas jest niestety najgorzej, bo wszyscy sadownicy twierdzą, że produkują na deser, a potem i tak 55-60% trafia do przemysłu i oczekują, że przemysł przetwórczy pokryje wszelkie koszty produkcji. A to jest niestety niemożliwe, gdyż my konkurujemy z tymi wszystkimi krajami na świecie w których produkuje się koncentrat jabłkowy i musimy cenę dostosowywać do sytuacji globalnej, a nie lokalnej. W żadnym kraju nie udało się tego odgórnie uregulować, dlatego myślę, że i u nas się to nie uda. Oczywiście trzeba podejmować próby powiązania producentów z rolnikami, ale to musi być inicjatywa oddolna, a nie narzucona umowa w formie ustawy lub rozporządzenia.

Mamy sygnały, że na rynku pojawia się sok NFC niewiadomego pochodzenia: tłoczony gdzieś w garażu, bez zachowania reżimu technologicznego, bez określenia producenta. Jakie zagrożenie niesie spożywanie takiego produktu?

Niestety bardzo wiele zagrożeń się z tym wiąże. Po pierwsze takie soki często nie są badane na zawartość pozostałości pestycydów oraz metali ciężkich. To są dość drogie badania i jeżeli ktoś nie produkuje do dużych zbiorników uśredniających tylko rozlewa od razu do małych opakowań, to nawet gdyby takie badania robił co jakiś czas to i tak wyniki będą niewiarygodne, bo nie reprezentują większej partii tylko jedna serię produkcyjną. Kolejnym aspektem jest to, iż w większości małych instalacji rozlew dokonywany jest „na gorąco” w rozlewaczkach nie zawsze do tego typu produktu przystosowanych. To wpływa na zagrożenie mikrobiologiczne, ale również niszczy walory smakowe, dlatego takie soki psują później renomę całej kategorii NFC, gdyż konsument jak raz trafi na niedobry sok, to już więcej go nie kupi.

Rozmawiała A.W.

 

 

Brakuje programów informacyjnych dla sadowników. Bez tego co chwila będziemy słyszeli o skandalach z polskimi jabłkami w innych krajach, gdzie wykryto niedozwolone środki ochrony roślin. Mam wrażenie, że sadownicy się tym do końca nie przejmują, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto te jabłka kupi i nie zbada. Jednak ta sytuacja przy dużej konkurencji z innych krajów może mieć zgubny wpływ na polskie sadownictwo.